28 lip 12, 13:26
Widzę wspólnotę doświadczeń. Początek zapowiadał się sycąco, ale gdzieś w połowie senasu, po kolejnym ataku histerii Aliny, miałem tylko ochotę krzyknąć: Znowu? Powtarzanie jednego motywu, mimo że niezłego, przez 3/4 filmu to kwasota straszna. Pełna zgoda ze stwierdzeniem, że mieszkańcy klasztoru wyszli na bandę wiejskich głupków. Również wątpię, że był to zamysł scenarzysty, bardziej skutek uboczny naginania zachowań ludzi do potrzeb scenariusza. Konkretnie porzeby dręczenia Aliny, która niestety z czasem zdominowała wszystkie inne wątki.
Spodziewałem się po tym filmie, że pokaże siłę wiary tej małej społeczności (opis to sugerował), realizacja praktyczna była taka, że bohaterowie seansu przez połowę seansu trajkoczą, jak bardzo to oni wierzą. To ten sam problem - przez częstsze powtarzanie nie staje się to prawdziwsze, a wywołuje u widza uczucie straty czasu.
To nie końcówka jako taka była najlepsza - wszystkie sceny zderzenia z rumuńskim pragmatyzmem stanowiły świetne wytchnienie od ciężkawej reszty. Doktor ze szpitala, który zajmował się Aliną na przykład. Gdyby wstawić ich więcej, byłaby z tego sympatyczna komedia. Pod koniec było ich najwięcej, stąd miłe wrażenie, bo jeśli oceniać samo rozwiązanie fabuły, to straszne pójście na łatwiznę. W ciągu pierwszego kwadransa nakreślono problemy z wzajemną komunikacją i zrozumieniem między głównymi bohaterkami. Co z tym zrobiono przez resztę filmu? Nic. Nie oczekiwałem od razu happy endu, ale jakiejś konfrontacji, dojścia do granicy, czegoś, co pozwoliłoby wejść głębiej w ich psychikę. Tymczasem relacje między nimi nie zmieniły się ani o jotę przez te 2 godziny seansu. Jakieś rozwiązanie ich wzajemnych problemów było potrzebne, aby film miał początek, środek i koniec. Scenarzysta wybrał najprostsze.