Rok temu Moodyson otrzymał ode mnie jedynkę z wykrzyknikiem i żywą wściekłość. Jednak po przeczytaniu katalogu masochistycznie nie mogłam sobie odmówić "Konteneru". Zajęłam miejsce z brzegu, żeby w razie czego wyjść, a nie męczyć się jak rok temu, i czekałam.
Oto jest nowy Moodyson.
Filmowy Proust, na dodatek chory psychicznie. Hipnotyzujący, głównie za sprawą pół-szeptu narratorki, ascetycznych obrazów, chorych tak samo jak monolog, którego jesteśmy świadkami. To jeden z tych filmów, które pochłaniają, tworzą nowe światy i na chwile usuwają z pamięci ten realny, poza kinem. W połowie filmu zauważyłam, że płacze. Bezgłośnie, żaden szloch, tylko cichy płacz. Może to była taka oczyszczająca reakcja? To jeden z tych filmów, w trakcie których muszę na parę minut zamknąć oczy żeby móc znów po chwili wrócić do tego filmowego świata. A po zakończeniu - wziąć głęboki wdech.
Oto jest film nowohoryzontowy.
Moodyson otrzymał 5 i szczerą rehabilitacje.