Ktoś już widział, czy każdy wyszedł z założenia, że "po festiwalu"?

. Ja się skusiłem i opinie, które docierały do nas już wcześniej, mówiące, że to "inny" Solondz (chociaż nie tak inny jak ostatni Smith

) były jak najbardziej prawdziwe. Kiedy zobaczyłem sam początek, któremu towarzyszyła muzyka kompletnie nie w duchu tego, czego można było oczekiwać, lekko się zmartwiłem. Okazało się, że niepotrzebnie. Temat niespełnienia i zawiedzionych oczekiwań uderz w widza z niezwykłą siłą. Jedna z osób po seansie powiedziała, że wszystko tutaj traktuje się bardzo osobiście, i miała sporo racji. Pamiętacie jedną z najstraszniejszych scen w całej twórczości Solondza? Mam tu na myśli rozmowę ojca z synem, do bóle szczere wyznanie ojca w
Happiness.
Czarny koń mimo tego, że nie porusza tematów tabu, potrafi wywołać emocje podobne do tych towarzyszących nam podczas seansów wcześniejszych filmów reżysera i to jest jego największa siła. Z kolei postać Abe'a jest zaprzeczeniem klasycznego bohatera, który nic nie musi, a może wszystko. W filmach Solondza postacie nic nie mogą, a muszą wszystko. Podobnie rzecz ma się w
Czarnym koniu.