18 lis 11, 7:51
O tym filmie mówi się głównie w kontekście wspaniałej roboty Nestora Almendrosa i trudności, jakie towarzyszyły realizacji, bo wiele scen było kręconych podczas „liliowej godziny”. Jest rzeczywiście piękny, „fotograficzny”, po raz pierwszy widziałam go na dużym ekranie. Myślę, że jest „pełny”, żeby nie powiedzieć spełniony. Wszystko w nim leży jak ulał. Światło, przestrzeń, ruch i bezruch, emocje, każdy gest i twarz. I to wrażenie uniwersalności, ta historia mogłaby się zdarzyć w każdym czasie, a historyczny sztafaż (te wszystkie maszyny, sukienki, meble, budynki) służą nie tyle oddaniu realiów epoki, ile tworzą nieco surrealistyczne tło (ale bez zgrywy, bez mrugania okiem). Jest w tym filmie też inność, jakieś niedopasowanie, jak w dobrze skrojonym ubraniu, które nagle zaskakuje przesunięciem, czy odkryciem szwu. Może to jest ten kroczek Richarda Gere'a jakby z innej bajki, może tembr głosu Brooke Adams, zaskakująca, świeża młodość Sama Sheparda, nie wiem.