16 lis 11, 21:42
Kiedy oglądałam ten film i jego bohatera Skreecha, pomyślałam o "Nieustających wakacjach" Jarmuscha i Alliem, niezapomnianym Chrisie Parkerze, o jego tańcu w pokoju, o młodym "ODD", który wałęsa się bez celu po ruinach Nowego Jorku. Jakie czasy, taki Allie - w 2011 mamy Skreecha, upalonego i pełnego energii, tak samo żylastego, chudego, o podobnie charakterystycznych rysach, ponoszącego porażki, wałęsającego się od basenu do basenu w Kalifornii, żeby w nim pojeździć na desce, żyjącego z dnia na dzień. To ciekawa postać, choć filmowi - jak mówił tangerine po projekcji - brakuje odwagi, brakuje reżyserskich decyzji, kreacji, której nie można odmówić Jarmuschowi. "Nieustające wakacje" to film Jarmuscha, a "Dragonslayer" - film Skreecha, jego strumień świadomości. Dlatego szybko ucieknie z pamięci.