2 cze 11, 6:48
Przyznam, że ja znalazłam w tym filmie i ciepło i empatię, ale to pewnie przez moje sympatie dla melancholików, no właśnie zastanawiam się, czy to jest studium depresji czy melancholii, to chyba jednak różnica, choćby jeżeli chodzi o obszar, jaki obejmują, jak się rozlewają w czasie, jak głęboko drążą, w melancholii jest coś fundamentalnego i nieodwracalnego, depresja to opisana w szpitalnych rejestrach choroba, którą się leczy, która ma przyczynę, objawy, skutek, być może melancholia jest bardziej symbolicznym mirażem niż konkretem, nie daje się ująć – jak depresja – w statystyki. Czy zatem Jean był kiedyś zdrowy? Czy jego depresja/melancholia jest spowodowana biedą, wykluczeniem, niepowodzeniami, czy raczej bieda, wykluczenie, niepowodzenia są spowodowane depresją/melancholią? To przecież nie jest kino społecznie zaangażowane.
Po trzęsieniu ziemi na Haiti zastanawiano się, dlaczego właśnie tam, odmieniano przez wszystkie przypadki trudną historię wyspy, pamiętam te artykuły w gazetach, gdzieś w podtekście pisano, że gdyby to wszystko zdarzyło się na Dominikanie, byłoby o wiele mniej dramatyczne. A to przecież przypadek (splot okoliczności), nie – prawidłowość. Żarliwa religijność mieszkańców wyspy, przekonanie o boskim wpływie, jak w społecznościach prymitywnych, redukuje istnienie przypadku do zera. Przyczyną trzęsienia ziemi, tak jak wszystkich innych nieszczęść, było zapewne działanie niezmiennego fatum, które spadło na wyspę wcześniej, zawsze. Być może. W tej ostatniej scenie jest coś z boskiego planu.
Dlatego wydaje mi się, że Jean nie mógłby znaleźć swojego miejsca na świecie, czy odejść ze swoją uczennicą w kolorową dal.