
aszeffel napisał(a):a co to za dzieło?



 ) horyzonty, niemożliwe wydaje się tolerowanie standardowych, niczym nie wyróżniających się obrazów. Strata czasu i oszczędność nerwów. Ach, no teraz to naprawdę czuję się elitarnie alternatywnie offowo filmowo wyemancypowana!
) horyzonty, niemożliwe wydaje się tolerowanie standardowych, niczym nie wyróżniających się obrazów. Strata czasu i oszczędność nerwów. Ach, no teraz to naprawdę czuję się elitarnie alternatywnie offowo filmowo wyemancypowana!  )) Więcej: marzę, by jeszcze raz obejrzeć "Twarz", którą chyba zdarzyło mi się skrytykować... ;P Viva la calidad!
)) Więcej: marzę, by jeszcze raz obejrzeć "Twarz", którą chyba zdarzyło mi się skrytykować... ;P Viva la calidad! 

aszeffel napisał(a):dołączam do marzenia o obejrzeniu Twarzy jeszcze raz
marylou napisał(a): Raz poszerzywszy ( sorki za górnolotny imiesłów) horyzonty, niemożliwe wydaje się tolerowanie standardowych, niczym nie wyróżniających się obrazów.
marylou napisał(a):Niezmiernie trudno zmierzyć się potem ze "zwykłymi", komercyjnymi produkcjami, niewiele wnoszącymi w naszą świadomość ( prócz wniosków takich jak ten ). Raz poszerzywszy ( sorki za górnolotny imiesłów) horyzonty, niemożliwe wydaje się tolerowanie standardowych, niczym nie wyróżniających się obrazów.
 Kinoman ze zdrowym podejściem do swej pasji czerpie przyjemność i satysfakcję (o różnej naturze, w zależności od charakteru oglądanego filmu) z szerokiego spektrum obrazów, od mainstreamu do nowohoryzontowej awangardy i z powrotem. Inaczej ta cała zabawa nie ma sensu, bo festiwal ma człowiekowi poszerzyć, ale nie wypaczyć horyzonty.
 Kinoman ze zdrowym podejściem do swej pasji czerpie przyjemność i satysfakcję (o różnej naturze, w zależności od charakteru oglądanego filmu) z szerokiego spektrum obrazów, od mainstreamu do nowohoryzontowej awangardy i z powrotem. Inaczej ta cała zabawa nie ma sensu, bo festiwal ma człowiekowi poszerzyć, ale nie wypaczyć horyzonty. 
 ) i już dawno stwierdziłem, że nastawienie danego widza do tego filmu (a zwłaszcza do głównej bohaterki) wiele mówi o nastawieniu do świata w ogóle. Polecam brać przykład z Poppy i na co dzień patrzeć z dystansem nie tylko na życie, ale i na kino jako takie
 ) i już dawno stwierdziłem, że nastawienie danego widza do tego filmu (a zwłaszcza do głównej bohaterki) wiele mówi o nastawieniu do świata w ogóle. Polecam brać przykład z Poppy i na co dzień patrzeć z dystansem nie tylko na życie, ale i na kino jako takie 

 A tak poza tym to całkowicie zgadzam się z Negrinem - też tak rozumiem poszerzanie horyzontów, i przy tym bardzo podobało mi się Happy-Go-Lucky. Bardzo
 A tak poza tym to całkowicie zgadzam się z Negrinem - też tak rozumiem poszerzanie horyzontów, i przy tym bardzo podobało mi się Happy-Go-Lucky. Bardzo 
Negrin napisał(a):marylou napisał(a):Niezmiernie trudno zmierzyć się potem ze "zwykłymi", komercyjnymi produkcjami, niewiele wnoszącymi w naszą świadomość ( prócz wniosków takich jak ten ). Raz poszerzywszy ( sorki za górnolotny imiesłów) horyzonty, niemożliwe wydaje się tolerowanie standardowych, niczym nie wyróżniających się obrazów.
Nic bardziej mylnego. To się, droga koleżanko, nazywa snobizm a la ZanussaiseKinoman ze zdrowym podejściem do swej pasji czerpie przyjemność i satysfakcję (o różnej naturze, w zależności od charakteru oglądanego filmu) z szerokiego spektrum obrazów, od mainstreamu do nowohoryzontowej awangardy i z powrotem. Inaczej ta cała zabawa nie ma sensu, bo festiwal ma człowiekowi poszerzyć, ale nie wypaczyć horyzonty.
Nawiasem mówiąc, "Happy-Go-Lucky" to bardzo fajna rzecz (notabene pokazywana w tym roku na ENH w cyklu "Filmy sezonu") i już dawno stwierdziłem, że nastawienie danego widza do tego filmu (a zwłaszcza do głównej bohaterki) wiele mówi o nastawieniu do świata w ogóle. Polecam brać przykład z Poppy i na co dzień patrzeć z dystansem nie tylko na życie, ale i na kino jako takie
 ), to przesyłam gorrrące jak sierpniowe słońce pozdrowienia dla całego forum!  W szczególności w kierunku tych, co postrzegają tzw. szerokie spektrum przez pryzmat własnego ( więc wąskiego, bo tylko jednostkowego ) sposobu postrzegania filmowej materii
 ), to przesyłam gorrrące jak sierpniowe słońce pozdrowienia dla całego forum!  W szczególności w kierunku tych, co postrzegają tzw. szerokie spektrum przez pryzmat własnego ( więc wąskiego, bo tylko jednostkowego ) sposobu postrzegania filmowej materii  ))
))
 I na pewno zagłębianie się tylko w niektóre elementy tego spektrum nie jest snobizmem, tylko własnym gustem. I to jest fajne, przecież nie każdy musi lubić Stevena Seagala
 I na pewno zagłębianie się tylko w niektóre elementy tego spektrum nie jest snobizmem, tylko własnym gustem. I to jest fajne, przecież nie każdy musi lubić Stevena Seagala 
marylou napisał(a):Idąc za ciosem, to tak jakby po wysłuchania Mozarta przerzucić się na Boys ( ktoś słyszłał? To disco polo jest. )
marylou napisał(a):albo inaczej: po pieczonym bażancie zaserwować sobie hamburgera...

marylou napisał(a):Nie chodzi mi o deprecjonowanie filmów "zwykłych", ale o zmianę w postrzeganiu JAKOŚCI, stopnia zaawansowania w różnorodności i oryginalności przekazu treści.
marylou napisał(a):Dla mnie to odkrycia, które od teraz mają wpływ na moją percepcję kina.
marylou napisał(a):A co do wrażeń dot. Happy-Go-Lucky... [...] Poppy była przejaskrawionym orderem uśmiechu, o który walczyła po wypiciu litra soku z cytryny.

aszeffel napisał(a):a jak ktoś nie czerpie przyjemności z szerokiego spektrum tylko z wąskiego, to już jest mniej kinomanem?
 Natomiast budzi moją wątpliwość, jeśli wiąże się to z wartościującym nastawieniem wobec "kina innego niż to 'moje' "...
 Natomiast budzi moją wątpliwość, jeśli wiąże się to z wartościującym nastawieniem wobec "kina innego niż to 'moje' "...

chinaski napisał(a):Taką radością będzie dla mnie przybycie na dworzec we Wrocławiu "La Libertad", którego jedyną kopię przetrzymuje Querelle juz w drugim kinie w Katowicach:-)).
 Była tutaj od 30 lipca do 13 sierpnia.
 Była tutaj od 30 lipca do 13 sierpnia.paNMieczyslaw napisał(a):Młody człowiek słuchający DM w podstawówce myślał, że jest lepszy od innych, którzy słuchali New Kids On The Block. Potem zaczął oglądać Jarmuscha, znowu poczucie wyższości nad multipleksiarzami, pojechał parę razy na horyzonty, poznał Tsaia i stwierdził, że jest już po prostu inteligentem, lepszym od motłochu.
 Gdybym była w opozycji w stosunku do siebie, to dokładnie tak uargumentowałabym zarzut snobizmu wobec swojej osoby
  Gdybym była w opozycji w stosunku do siebie, to dokładnie tak uargumentowałabym zarzut snobizmu wobec swojej osoby  ))
)) 
 ) Rozumiem szczere intencje bohaterki ku zbawieniu świata i w zasadzie nie uważam tego za naiwność. Przeciwnie. Też wychodzę z założenia, że promykiem życzliwości można rozświetlić każdą pochmurną facjatę. ALE ( "don't but me" się przypomina
 ) Rozumiem szczere intencje bohaterki ku zbawieniu świata i w zasadzie nie uważam tego za naiwność. Przeciwnie. Też wychodzę z założenia, że promykiem życzliwości można rozświetlić każdą pochmurną facjatę. ALE ( "don't but me" się przypomina  ) sama jej postać była zwyczajnie męcząca, a z jej działań nic dobrego nie wynikło tak naprawdę, więc film jest "dd" wg mnie
 ) sama jej postać była zwyczajnie męcząca, a z jej działań nic dobrego nie wynikło tak naprawdę, więc film jest "dd" wg mnie  
 

marylou napisał(a):Tak więc HGL jako ten popularny obraz jest dla mnie kategorią niższą od tsaiowej i podobnie sprawa się ma z reżyserem - M.Leigh, którego jako przedstawiciela mainstreamu postrzegam jako mniej atrakcyjnego i "pożądanego" niż np. minimalistów z Azji, co nie oznacza absolutnie, że uważam go za filmowe disco polo!
 , a po drugie o rzeczach, o jakich mówi Leigh, zapewne nie dałoby się powiedzieć językiem azjatyckich minimalistów (których interesują całkiem inne sprawy). Według takiego kryterium można by w takim razie uznać, że to Leigh jest górą nad minimalistami. Zgodzisz się, że taki tok rozumowania prowadzi donikąd, prawda?
, a po drugie o rzeczach, o jakich mówi Leigh, zapewne nie dałoby się powiedzieć językiem azjatyckich minimalistów (których interesują całkiem inne sprawy). Według takiego kryterium można by w takim razie uznać, że to Leigh jest górą nad minimalistami. Zgodzisz się, że taki tok rozumowania prowadzi donikąd, prawda? 
 
 


Negrin napisał(a):marylou napisał(a):Tak więc HGL jako ten popularny obraz jest dla mnie kategorią niższą od tsaiowej i podobnie sprawa się ma z reżyserem - M.Leigh, którego jako przedstawiciela mainstreamu postrzegam jako mniej atrakcyjnego i "pożądanego" niż np. minimalistów z Azji
Dwie sprawy: po pierwsze dość niemainstreamowego reżysera sobie wybrałaś do tego deprecjonowania mainstreamu, a po drugie o rzeczach, o jakich mówi Leigh, zapewne nie dałoby się powiedzieć językiem azjatyckich minimalistów (których interesują całkiem inne sprawy).
 No i nie da się ukryć, że zawartością (jakością ) bardzo różni się od tego, co w większości pokazuje ENH ( czyli tego, co niekoniecznie strawne, proste, ładne i radosne... ).
 No i nie da się ukryć, że zawartością (jakością ) bardzo różni się od tego, co w większości pokazuje ENH ( czyli tego, co niekoniecznie strawne, proste, ładne i radosne... ).marylou napisał(a): Chciałabym jednak po raz kolejny podkreślić, że zgodnie z przyjętą przeze mnie definicją nurtu głównego ( Wikipedia: czegoś, co jest dostępne dla szerokiego grona ludzi, promowane w środkach masowego przekazu; czegoś, co jest zrozumiałe i akceptowane masowo), HGL do owego nurtu należy
 A co do masowego zrozumienia i akceptacji... to znów: HGL mimo swego optymizmu bardzo dzieli widownię, zarówno bardziej wyrobioną (vide choćby Twoje zdanie kontra, dajmy na to, moje i paru innych znanych mi osób, które zaliczają film "na plus"), jak i mniej wyrobionej (dość zajrzeć na forum Filmwebu i przejrzeć same tytuły komentarzy; HGL nie wpisuje się w żaden popularny gatunek i z punktu widzenia "niedzielnego widza" to jest tzw. film o niczym, a więc bynajmniej nie jest taki łatwy w odbiorze). Do czego dążę? Naprawdę nie chcę już tak wałkować HGL, które przecież też nie jest znów takim objawieniem, żeby zań boje toczyć. Natomiast jak sama przyznałaś, generalizujesz -- a generalizacja niemal zawsze wiedzie na manowce
 A co do masowego zrozumienia i akceptacji... to znów: HGL mimo swego optymizmu bardzo dzieli widownię, zarówno bardziej wyrobioną (vide choćby Twoje zdanie kontra, dajmy na to, moje i paru innych znanych mi osób, które zaliczają film "na plus"), jak i mniej wyrobionej (dość zajrzeć na forum Filmwebu i przejrzeć same tytuły komentarzy; HGL nie wpisuje się w żaden popularny gatunek i z punktu widzenia "niedzielnego widza" to jest tzw. film o niczym, a więc bynajmniej nie jest taki łatwy w odbiorze). Do czego dążę? Naprawdę nie chcę już tak wałkować HGL, które przecież też nie jest znów takim objawieniem, żeby zań boje toczyć. Natomiast jak sama przyznałaś, generalizujesz -- a generalizacja niemal zawsze wiedzie na manowce  Gdybyśmy już mieli rozważać, jak obcowanie z Nowymi Horyzontami wpływa na odbiór zwyczajnego kina (bo przecież że w jakiś sposób wpływa, to jest oczywiste), ciekawsza byłaby Twoja opowieść o jakimś znanym Ci i lubianym mainstreamowym filmie, po który ponownie sięgnęłaś już po "naznaczeniu" przez Tsaia i Maddina, i nagle stwierdziłaś, że "to już nie to". Wtedy rzeczywiście, przynajmniej w Twoim przypadku, byłoby coś na rzeczy.
 Gdybyśmy już mieli rozważać, jak obcowanie z Nowymi Horyzontami wpływa na odbiór zwyczajnego kina (bo przecież że w jakiś sposób wpływa, to jest oczywiste), ciekawsza byłaby Twoja opowieść o jakimś znanym Ci i lubianym mainstreamowym filmie, po który ponownie sięgnęłaś już po "naznaczeniu" przez Tsaia i Maddina, i nagle stwierdziłaś, że "to już nie to". Wtedy rzeczywiście, przynajmniej w Twoim przypadku, byłoby coś na rzeczy. 
 
 
 
 

marylou napisał(a):... a co z faktem, że HGL jest dostępny dla szerokiego grona ludzi i promowany w środkach masowego przekazu? ...




 zastanawiam sie wtakim razie  czemu Pan Roman nie pisze? moze dlatego ,ze ny dzielimy się tym co nam te filmy dają ,a Pan Roman  oglądajać wcześniej zastanawia się czy nam te filmy coś dadzą? i trudno mu przewidywać ,wiec tylko czyta ,czy faktycznie nam coś dały
 zastanawiam sie wtakim razie  czemu Pan Roman nie pisze? moze dlatego ,ze ny dzielimy się tym co nam te filmy dają ,a Pan Roman  oglądajać wcześniej zastanawia się czy nam te filmy coś dadzą? i trudno mu przewidywać ,wiec tylko czyta ,czy faktycznie nam coś dały  
 

eliska napisał(a)::)
jeśli chodzi o czas ,to zauważyłam ,ze u mnie rok dzieli sie na różne sposoby ,na początku -czym był dla mnie poprzedni ,potem rok dzieli się do wakacji i po wakacjach ,ze już szybciej do końca . Festiwal tez ma niebagatelne znaczenie bo dzieli rok od festiwalu do następnego ,wtedy zastanawiam się jaki wpływ miała kolejna edycja ,jakie inspiracje zakręciły moim życiem ,jacy ludzie stali się ważni. Co zrobiłam ,lub co poznałam dzięki temu . No i nie da się zrezygnować z tych 10 dni festiwalowych ,bo zawsze okazuje się,ze dużo ważnego dzięki nim było ,jest ....

 )..a o dziwo ten podzial jakby najmniej istotny
)..a o dziwo ten podzial jakby najmniej istotny
 ,co dyryguje tam Simon Rattle ,niezwykły dyrygent ,który 26 09 wystąpi w Warszawie promując film /teraz dopiero promocja tego filmu./ o Filharmonikach Berlińskich,który mieliśmy okazje zobaczyć rok temu  i poznać reżysera ,a ja nawet uścisnąć rękę reżysera .
,co dyryguje tam Simon Rattle ,niezwykły dyrygent ,który 26 09 wystąpi w Warszawie promując film /teraz dopiero promocja tego filmu./ o Filharmonikach Berlińskich,który mieliśmy okazje zobaczyć rok temu  i poznać reżysera ,a ja nawet uścisnąć rękę reżysera .

 choć widzę już na nim rysę, ale nawet ta rysa jest autentyczna, bardzo wschodnia, to jego przywiązanie do rodziny nuklearnej, jednak oddechy są warte uwagi, nigdy bym nie pomyślała o festiwalowych oddechach - krótkich czy długich, płytszych czy głębszych, bo przecież to nie jest czas myślenia o sobie! a może wręcz przeciwnie?
 choć widzę już na nim rysę, ale nawet ta rysa jest autentyczna, bardzo wschodnia, to jego przywiązanie do rodziny nuklearnej, jednak oddechy są warte uwagi, nigdy bym nie pomyślała o festiwalowych oddechach - krótkich czy długich, płytszych czy głębszych, bo przecież to nie jest czas myślenia o sobie! a może wręcz przeciwnie?
 

 
 
 ale rysa pojawiła mi się w "Nic nie zdarza się przypadkiem", kiedy będąc w NY Terzani tak radykalnie, co raczej nie leży w jego naturze, zniesmaczony porównuje Amerykanki i Hinduski, piętnując wciąż kulturę Zachodu, także jej dążenia równościowe, no to nie jest taka prosta sprawa, jednocześnie - w innym kontekście - dopowiada tę historię o wolności, powtarzaną od wieków w Azji, o tym, że wolność dotyczy zawsze tylko pierwszej decyzji (s.42)
 ale rysa pojawiła mi się w "Nic nie zdarza się przypadkiem", kiedy będąc w NY Terzani tak radykalnie, co raczej nie leży w jego naturze, zniesmaczony porównuje Amerykanki i Hinduski, piętnując wciąż kulturę Zachodu, także jej dążenia równościowe, no to nie jest taka prosta sprawa, jednocześnie - w innym kontekście - dopowiada tę historię o wolności, powtarzaną od wieków w Azji, o tym, że wolność dotyczy zawsze tylko pierwszej decyzji (s.42)