 Te mniej pozytywne też, chociaż nie spotkałem się jeszcze z takimi, a brawa ktore Tristram zebrał (przynajmniej na seansie w ktorym uczestniczyłem) należały do tych znaczniejszych w ciągu całego festiwalu.
 Te mniej pozytywne też, chociaż nie spotkałem się jeszcze z takimi, a brawa ktore Tristram zebrał (przynajmniej na seansie w ktorym uczestniczyłem) należały do tych znaczniejszych w ciągu całego festiwalu.
Powieści Laurence'a Sterne'a nie znam, chcociaż po filmie obiecałem sobie że przeczytam Życie i myśli J.W.Pana Tristrama Shandy (książka ostatnio wznawiana przez wydawnictwo Czytelnik, powinna być osiągalna). Ale nie o to, nie o to.. Zarzut z którym spotykał się film Winterbottoma - braku wierności książce nie przemawia do mnie. Pisałem o tym już w innym miejscu, Tristram... jest lekki, wciąga od pierwszej minuty po napisy końcowe, na których zresztą cała publiczność została. Kto nie widział, niech żałuje. Humor filmu trafił do mnie od razu, mam już nawet ulubioną scenę (czarna strona)
 a Steve Coogan jako Steve Coogan - jest klasą dla samego siebie
 a Steve Coogan jako Steve Coogan - jest klasą dla samego siebie 




